Ze świata #3. Vinyl på svenska (Szwecja)
Czas czytania: ok. 4 min.
Parę dni temu wpadłem na moment do warszawskiego sklepu Hey Joe Records. Kupiłem kilka płyt i chwilę porozmawiałem z właścicielem. Przede wszystkim o tym, że mocne w jego sklepie gatunki world music i reggae są w Polsce zaniedbywane i z czego to może wynikać. Żadna to była wielka dyskusja, ale doszliśmy do dwóch wniosków. Ja zwaliłem winę na Związek Radziecki i polskich prezenterów radiowych. Sowieci zablokowali nas na muzyczne wpływy z zagranicy, a prezenterzy nauczyli kraj słuchać jedynie Pink Floyd, Led Zeppelin i The Beatles. Człowiek z Hey Joe dodał do tego wątek monoetniczny: Polacy nie mogli nauczyć się egzotycznej muzyki, bo na naszych ulicach po prostu nie było egzotycznie.
Swoją drogą to ciekawe, że wielokulturowość powoduje mnóstwo problemów społecznych i politycznych, ale jednocześnie ma kolosalny wpływ na tworzenie i słuchanie muzyki.
Dlaczego o tym piszę? W czerwcu spędziłem kilka dni w Göteborgu, z którego przywiozłem prawie 20 winyli, za które zapłaciłem tyle, co za ledwie kilka tego kalibru albumów w Polsce (inna rzecz, że nie jestem pewien, czy dałoby się je tu w ogóle znaleźć). Po tegorocznym pobycie w Szwecji jestem już pewien tego, co od 2014 roku, gdy miałem okazję pochodzić po Sztokholmie, tylko mi się wydawało. Nasi zamorscy sąsiedzi z północy winylowo rozwalają nas w przedbiegach – większy jest u nich wybór płyt, które są przeważnie tańsze, co brzmi dość abstrakcyjnie, bo mówimy przecież o kraju, w którym trzeba rozbić bank, żeby wyjść ze sklepu z bułkami, szynką i mlekiem.
Czy winylowe walory Szwecji wynikają z tego, że kraj jest wielokulturowy i nie był po wojnie odseparowany od nieradzieckiej części świata? Twardych dowodów nie mam, ale moim zdaniem własnie tak jest. Zresztą o tym wątku już pisałem w tekście na temat wytwórni Munster Records, podając przykłady Lizbony i Madrytu.

Świetny sklep (na zdjęciu sprzedawca): Linné skivbörs, Andra Långgatan 20, 413 28 Göteborg
Na zakupy w Göteborgu
Większość sklepów muzycznych w Göteborgu działa w uniwersyteckiej dzielnicy o nazwie Haga lub w jej okolicach. Łatwo znaleźć je na mapach iPhone’a lub Google’a. Trasę w poszukiwaniu płyt warto zacząć od niepozornej ulicy Andra Långgatan, przy której znajduje się kilka ciekawych miejsc. Ja byłem w połączonym z kawiarnią Dusty Records i w świetnym Linné skivbörs. Poza tym w innych częściach miasta odwiedziłem Bengans Record Store i Galaxy Gramophone Records – który jest niemal sklejony z Worldmusic Oasis (dotarłem tu niestety 15 minut po zamknięciu).
Tak wygląda lista płyt, które przywiozłem w tym roku ze Szwecji:
- Booker T. and The M.G.’s, Soul Limbo,
- Stevie Wonder, Music of My Mind,
- Kapele and Pele, Mele Inoa. Authentic Hawaian Chants,
- Ray Barretto, Latino Con Soul,
- Osibisa, SuperFly T.N.T.,
- Poncho Sanchez, Sonando,
- Poncho Sanchez, El Conguero,
- Tito Puente, Bailables,
- Kitaro, Silk Road III,
- Nancy Wilson, How Glad I Am,
- Quincy Jones, Dollar,
- Cliff Nobles & Co., The Horse,
- James Brown, Reality,
- Egberto Gismonti, Solo,
- Jan Johansson, Musik genom fyra sekler,
- Jan Johansson, Jazz på ryska,
- Jan Johansson & Sven Asmussen, Jazz på ungerska,
- Jan Johansson & Bengt Malbert, Gymnastikmusik (7″),
- Jan Johansson, 300.000.
Szwedzki Komeda
Sporo muzyki świata (m.in. Ray Barretto i Tito Puentes), trochę funku i soulu (nie spodziewałem się trafienia Cliffa Noblesa). No i jazzu. Przede wszystkim Jana Johanssona. Przed wyjazdem do Göteborga miałem tylko jedną jego płytę: Jazz på svenska z 1964 roku (w tłumaczeniu na polski oznacza to Jazz po szwedzku). Kupiłem ją 4 lata temu w Sztokholmie. Gdzieś wyczytałem, że to najlepiej sprzedająca się płyta jazzowa w historii Szwecji. Jeśli ktoś jej nie zna, polecam! Jan Johansson na pianinie i Georg Riedel na kontrabasie – nikogo więcej tu nie słyszymy. Płyta zawiera aranżację tradycyjnych szwedzkich utworów folkowych. W tym roku chciałem dołożyć do niej jeszcze kilka albumów pianisty. Wyszło całkiem dobrze, bo znalazłem m.in. 3-płytowy box Musik genom fyra sekler, rewelacyjną płytę Jazz på ryska z przełożonym na jazz folkiem rosyjskim i fantastyczny singiel z muzyką do gimnastyki, który z marszu stał się ulubioną płytą do tańca mojej 3-letniej córki.
Poświęćcie trochę czasu i przekopcie się przez dyskografię Jana Johanssona, bo świetnej muzyki naprawdę w niej nie brakuje. Szkoda tylko, że lista płyt dramatycznie się urywa. Pianista w 1968 roku zginął w wypadku samochodowym. Miał 37 lat. Łatwo doszukać się tu analogii do historii Krzysztofa Komedy, który fatalny, zakończony upadkiem spacer z Markiem Hłaską zaliczył w grudniu 1968 roku, a po 5 miesiącach zmarł. Muzyków łączyło pianino. A także wiek i tragiczna śmierć, która dosięgnęła ich mniej więcej w tym samym czasie. Marne to pocieszenie, ale obaj pośmiertnie wciąż cieszą się uznaniem publiczności w swoich krajach.
Zresztą Komeda miał ze Szwecją również bezpośrednie związki. Najlepszym dowodem jeden z jego najlepiej rozpoznawanych utworów, czyli Ballad for Bernt napisany dla sztokholmskiego saksofonisty Bernta Rosengrena.
***
Szwecja dobrze rymuje się z winylami. Jeśli ktoś się tam wybiera, ale nie wie, czego szukać, to podsuwam pomysł na Jana Johanssona. Kończę pisać ten tekst przy płycie Jazz på ryska. I nie potrafię sobie wyobrazić, że ktoś nie chciałby mieć jej w swojej jazzowej kolekcji.